Powiększ litery:
A+
A-
string
Otwórz

Wpasowałam się tutaj jak puzzel

56-letnia Elżbieta Kosińska-Wappa od kilku miesięcy jest managerką restauracji. Jeszcze rok temu pytana, czy zajęłaby się rozwojem biznesu kosmetycznego, odmówiła. Chciała odpocząć po zamknięciu własnej firmy i nie planowała szukać pracy. To praca w restauracji znalazła ją. O tym, jak to się stało i jak pracuje się młodym zespołem w branży, w której wcześniej nie miało się doświadczeń, Ela opowiedziała mi przy daniu dnia. A ja, równie łakomie jak tajski makaron, łykałam jej opowieść.

Spis treści

Aleksandra Laudańska: – Życie zawodowe zaczęłaś od pracy w wyuczonym zawodzie – przez dziesięć lat pracowałaś jako technik fizjoterapeuta, kolejną dekadę – jako mistrz florystki, a następnie przez siedem lat byłaś właścicielką dwóch sklepów z modą, które zamknęłaś przez restrykcje covidowe. Jak to się stało, że teraz pracujesz w restauracji?

Zobacz najnowsze oferty

Operator wózka widłowego - Oława (K/M)

GEGENBAUER POLSKA SPÓŁKA Z OGRANICZONĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ

4242,2 - 5 000 pln

Umowa o pracę
Praca zmianowa
Kraków
4242,2 - 5 000 pln

Kucharz / praca z domu Warszawa

MW2P SPÓŁKA Z OGRANICZONĄ ODPOWIEDZIALNOŚCIĄ

2 000 - 8 000 pln

Umowa o dzieło
Niepełny etat
Warszawa
2 000 - 8 000 pln

Partner Biznesowy

PREFA GROUP S.A.

Jednoosobowa działalność gospodarcza
Pełny etat
Warszawa
Elżbieta Kosińska-Wappa: – Przyszłam tutaj… posadzić rośliny. Chciałam się odwdzięczyć kuzynowi, który jest właścicielem tej restauracji, za pożyczenie samochodu dostawczego. Kiedy go zapytałam, co ja mogę dla niego zrobić, powiedział: „Przyjdź, zajmij się moimi roślinami, bo marnieją”. Na roślinach trzeba się znać – trzeba mieć wiedzę, ale też trzeba zajmować się nimi stosując metodę prób i błędów. Tu jest trudne wnętrze: klimatyzacja, suche powietrze, światła niby dużo wpada przez te wielkie okna, ale jest rozproszone. I rzeczywiście, te rośliny pozbawione doświadczonej ręki wołały ratunku. Namówiłam Macieja na dokupienie większych, droższych roślin. W miarę jak ich przybywało, ja przychodziłam ich doglądać. I tak z każdą wizytą coś nowego rzucało mi się w oczy. A to, że przydałyby się ładne poduszki, a to, że nie ma kącika dla dzieci. Taki kącik to mus, ja miałam je w swoich sklepach, kiedy klientki przychodziły mierzyć ubrania, ich dzieci mogły zająć się rysowaniem czy układaniem klocków.

– I jak on to przyjmował?

– Szybko stwierdził, że potrzebuje tutaj kobiecej ręki i był otwarty na moje pomysły. W wakacje w restauracji stołowały się grupy dzieci – potrzebne były dodatkowe ręce do ich obsługi i sprzątania po nich. Wiesz, pure wdeptane w wykładzinę, stoliki w sosie – trzeba było wycierać je trzy razy dziennie. I tak zaczęłam przychodzić tu codziennie, bo było dużo pracy fizycznej. Można powiedzieć więc, że zaczęłam od jeżdżenia na mopie. (śmiech) Dziewczyny mówiły: „Pani Elu, my tu sprzątniemy”. Ja mówiłam, że testuję nowego mopa. Uważam, że szacunek zespołu buduje się przez wspólną pracę, stajesz z ludźmi i pracujesz. Nie, że przyjdzie pani manager i pokaże palcem, co oni mają robić. To nie buduje szacunku. I tak, krok po kroku, zaczęłam wrastać w zespół. Dużo rozmawiałam z ludźmi, bo ja to lubię, lubię ludzi. I to też łączy zespół, jak pokazujesz ludziom, że są ważni, że cenisz ich pracę. Że wymagamy, ale cenimy ich pracę. To ludzi bardzo buduje.

– Jak duży jest zespół restauracji?

– Kilkanaście osób. Część mamy studentów, nie są więc w pełnym wymiarze. Wspieramy też samotne mamy – mamy trzy takie dziewczyny, z czego dwie mogą pracować tylko na rano. To jest trudne logistycznie, ale gdzie młode mamy mają pracować? Po burzy mózgów doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy tzw. procesów w firmie. Częścią procesu były miesięczne grafiki, których przygotowanie wzięłam na siebie. Chociaż komputer i tabelki nie są czymś, co kocham, wolę mopa. (śmiech)

– Wydaje się, że z technologiami jesteś za pan brat – jesteś bardzo aktywna w social mediach, administrujesz sporą grupą na Facebooku.

– Komputer z klawiaturą to nie jest narzędzie, które lubię. No nie jestem komputerowa. Ale kiedyś kupiłam tablet i okazało się, że to jest idealne narzędzie dla mnie. Te dotykowe są stworzone dla mnie. Na tablecie zrobię wszystko, łącznie z prezentacją. Ale teraz, w tej pracy, czuję się bezpiecznie i w takim środowisku łatwiej się brać za to, w czym nie czuję się pewnie, więc siadam i do komputera. W ogóle nie wiem, co mi się porobiło. Gdyby kiedyś ktoś powiedział mi o robieniu grafiku, nie podjęłabym się. U mnie w sklepach robiły to kierowniczki. To były rzeczy, które wydawały mi się za trudne. Miałam swoje lęki, blokady. Ale już ich nie mam. Jeśli czegoś nie umiem, to mówię, że nie umiem, ale mogę się nauczyć. Kiedyś bym tak nie powiedziała. A tutaj w ogóle mam idealne warunki do tego, bo nikt nie wywiera presji, mam przyjazną atmosferę. Ale też odkryłam tutaj, ile ja wiem i umiem. Ostatnio było szkolenie ze sprzedaży dla kelnerów. Uczestniczyłam w nim i ze zdziwieniem zobaczyłam, że przecież ja to wszystko znam, stosowałam te techniki w branży odzieżowej!

– Jesteś najstarsza w zespole?

– Tak, jestem tu dinozaurem. (śmiech) Właściciel restauracji jest dziesięć lat młodszy, szef kuchni jest po trzydziestce. Ale wiek nie ma znaczenia. Kucharze są dla mnie jak oficerowie na statku, a szef kuchni to w ogóle pierwszy po Bogu – jeśli mnie o coś prosi, to nawet nie dyskutuję. Jesteśmy zespołem, tu nie ma miejsca na zastanawianie się, czy coś należy do naszych obowiązków, czy nie.

– Pracuje u was sporo studentów, nie narzekasz, że Zetki są nieodpowiedzialne? Nie znikają nagle bez słowa?

– Nie narzekam, są zaangażowani. Jedna z kelnerek pracuje u nas od roku i kończy studia, ostatnio przyszła i powiedziała, że dobrze jej tutaj i po studiach chciałaby zostać. A skucha może się zdarzyć każdemu… Dla mnie to nie przekreśla człowieka. Zależy, jak on zareaguje. Jeśli ktoś nie przyjdzie, to nie interesuje mnie powód – musi poinformować jak najszybciej, bo kiedy wiemy o czymś takim od rana, to mogę coś zarządzić, mamy pole manewru. Mieliśmy taką sytuację podbramkową raz. Dowiedzieliśmy się, że dziewczyna nie przyjdzie na pół godziny przed ważnym eventem. Kiedy już się do niej dodzwoniłam powiedziałam, co myślę i rozłączyłam się. Załatwiliśmy zastępstwo i ja też przyjechałam. Wszystkie ręce na pokład. Sytuacja została opanowana, a ona potem miała rozmowę z właścicielem i ze mną. Powiedziałam, że jak jeszcze jedna taka sytuacja będzie, to już niech więcej nie przychodzi. A teraz powinna przeprosić ludzi, którzy byli wtedy na zmianie. Każdy ma prawo do błędu, ale i do drugiej szansy. Ona powiedziała, że lubi tę pracę i chce tu być. Od niej zależy, czy wykorzysta tę drugą szansę. To jest dorosłe zarządzanie ludźmi.

– Zanim zaczęłyśmy rozmawiać, powiedziałaś coś o zarządzaniu ich emocjami.

– Tak, tego nauczyłam się, gdy prowadziłam sklepy, ale też nauczyło mnie życie w rodzinie – mąż i trzech synów to prawdziwy poligon zarządzania męskimi emocjami. (śmiech) Jak są nieporozumienia, staram się je rozładować. Ale to też zarządzanie własnymi emocjami. Na początku denerwowałam się, że nie dam rady, że oni nie będą mnie potrzebować. Myślałam, że moje kompetencje są nic nie warte. Co z tego, że potrafię sprzątać, znam się na środkach czystości, mam zmysł estetyczny, że zarządzałam już zespołem? Tak myślałam. Ale jestem zadaniowa, taka Kwiatkowska z „Czterdziestolatka”: żadnej pracy się nie boję. Więc nie myśląc wiele, zaczęłam robić. I zaczęłam się coraz lepiej czuć. I okazało się, że nawet te roślinki są ważne – bo goście przychodzą i doceniają. Nie spodziewają się takiej mini dżungli. W pewnym momencie poczułam się jak puzzel, który pasuje do całej układanki. A co najlepsze – okazało się, że oni mnie potrzebowali, i nawet sami o tym nie wiedzieli. Szef kuchni dokładnie tak powiedział: „Ela, my nie wiedzieliśmy, że ciebie potrzebujemy!”.

Ja naprawdę się tu odnalazłam. Czasem trudno mi stąd wyjść. Tak się dobrze czuję wśród tych ludzi, że czasem mam wyjść o 19:00, a zostaję dłużej. A to się zagadam z kucharzami, a to kwiatki podleję. Wiesz, u mnie dzieci nie płaczą, więc nie muszę pędzić do domu.

– Właściciel też ma poczucie, że potrzebował ciebie do pomocy w prowadzeniu tego biznesu?

– Chyba tak. Ja wiem, że samotność przedsiębiorcy jest straszna. Znam to od podszewki. Kiedy prowadziłam firmę florystyczną, byłam sama. Zamknęłam ją w końcu po 10 latach, bo nie miałam wsparcia. Nie stanął na mojej drodze nikt, z kim mogłabym dzielić obowiązki, dzielić blaski i cienie prowadzenia biznesu. Maciej też był sam – ze wszystkimi konsekwencjami, ciężar odpowiedzialności za cały zespół spadał na niego. Teraz ma wsparcie we mnie i może dzielić ten ciężar ze mną, ale też przegadać nowe pomysły i problemy.

– Co byś poradziła ludziom po pięćdziesiątce, którzy szukają pracy?

– Żeby nie ograniczali się w myśleniu. Ograniczenia są tylko w naszych głowach. Ja kiedyś myślałam, że ponieważ nie mam studiów, to nie jestem ekspertem. Bo ekspert to ktoś po kilku fakultetach – tak myślałam. Ale po latach doświadczeń stajemy się ekspertami. Ważne jest też, żeby być elastycznym, żeby uczyć się nowych rzeczy. Nie mówić: „To nie dla mnie”. W naszym wieku można zrobić prawo jazdy, nauczyć się obsługi komputera. Może będzie to szło trochę wolniej, ale można. Wszystko jest do zrobienia, trzeba tylko pozbyć się tych ograniczających przekonań.

Zawsze będą pracodawcy, którzy chcą zatrudniać tylko młodych, ale są i tacy, i ich przybywa, którzy docenią dojrzałą kobietę. Mówię to z doświadczenia pracodawcy. Ja w moich sklepach zatrudniałam ekipy mieszane wiekowo: miałam pracownice i 21-letnie, i 60-letnie. Taka sześćdziesiątka – to dopiero był sprzedawca! Sama nosiła się stylowo, znała się na modzie i pięknie potrafiła ubrać starsze kobiety, doradzić im. Rynek pracy się zmienia, nie może się nie zmieniać, zmiany demograficzne postępują. Wierzę, że będzie coraz łatwiej znaleźć pracę ludziom dojrzałym.

Chcesz być na bieżąco ?

Chcesz być na bieżąco ?

Zapisz się do newslettera i otrzymuj powiadomienia o najnowszych ofertach pracy oraz wpisach w bazie wiedzy!